Dobry wieczór.
Słabo dzisiaj spałam, ale to tylko ze względu na samopoczucie. Nie umiem spać z takim gilem jak mnie dopadł, no po prostu nie umiem. W nocy wstawałam tyle razy smarkać, że w pewnym momencie pies na mnie nawarczał i poszedł obrażony na swoje posłanie. Także tak..
W końcu jak się zwlekłam to przyszła pora na ważenie. Klasycznie: siku, ściągnięcie portek i wielka chwila. Waga pokazała 65,8kg czyli schudłam przez tydzień 0,3 kg. I szczerze mówiąc mam trochę mieszane uczucia. No bo z jednej strony cieszę się, że spadło cokolwiek, ale z drugiej strony mam taki trochę niedosyt, że spada to za wolno. Główny problem polega na tym, że zjadam tylko 1500 kcal dziennie i mam wątpliwość czy redukowanie tej wartości jeszcze bardziej będzie zdrowe i odpowiednie. Cały czas bacznie obserwuję zmiany wagi, ale no czuję, że mogłoby być lepiej. Do mojej magicznej tabeli dorzuciłam sobie nowy wskaźnik. Będzie mi automatycznie przeliczał ile procent wagi zgubiłam danego tygodnia. W skrócie chodzi o to, że zdrowe tempo chudnięcia to od 0,5% do 1% masy ciała i będę się chyba tym posiłkować póki co. Nie pytajcie ile trwało napisanie formuły, żeby to wyliczyć. Wiem, że jestem tragiczna z matmy, ale nie wiedziałam, że aż tak. No i w procentach nie wygląda to aż tak źle, ale niedosyt i tak mam spory. Niemniej waga spadła, więc jakiś tam sukces myślę, że można śmiało ogłosić.
Po ważeniu ciepło się ubrałam i poszłam z moim kudłatym kompanem szukać śladów jesieni w parku. Bardzo lubię aktualną porę roku. Tak samo zresztą lubię zimę. Nienawidzę za to wiosny i lata. Teraz jest wspaniale, naprawdę. Jesień rozgaszcza się coraz śmielej i aż miło popatrzeć na świat.
Źródło: fotografia własna
Źródło: fotografia własna
Źródło: fotografia własna
Źródło: fotografia własna
Źródło: fotografia własna
Po powrocie do domu trochę ogarnęłam mieszkanie, ale naprawdę trochę. Zasadniczo tylko odgruzowałam trochę kuchnię. I poszłam się położyć. Nie czuję się dobrze. Zasadniczo mam tylko katar i potwornie boli mnie głowa, ale czuję się przy tym tak osłabiona, że ledwo żyję. Na szczęście odpuściło mi gardło, bo nienawidzę tego bólu. Chwilę sobie poleżałam, na chwilę nawet przysnęłam z psem u boku, ale niestety przez przeziębienie [czy tam inną klątwę] nie wstałam wypoczęta tylko tak samo zniszczona jak przed drzemką. Obiad musiałam w siebie wepchnąć trochę na siłę jak mam być szczera.
Źródło: fotografia własna
Po kawie pojechałam na miting. Było fajnie jak zawsze, bardzo się stęskniłam za tą grupą, bo dawno już nie chciało mi się do nich ruszyć zadka. Prowadzący zapewnił mnie, że moneta na rok trzeźwości już na mnie czeka. Jestem bardzo podekscytowana. Pamiętam jak w 2020 roku poszłam pierwszy raz na miting i dowiedziałam się o istnieniu takich monet to już wtedy im trajkotałam, że kiedyś ją zdobędę. Musiały minąć cztery lata, ale cóż.. Takie koleje życia. Ważne, że w ogóle udało mi się wytrzeźwieć i dzielnie się trzymam, a to, że upadałam po drodze milion razy to już inna sprawa.
Po mitingu pojechałam do Biedry na zakupy na kolejny tydzień egzystencji. Przez poranne odkrycie w aucie czyli fakt, że pod korkiem oleju zbiera mi się masło czy jak to tam się nazywa mam wrażenie, że auto gorzej chodzi. W sensie chodzi tak samo jak zawsze, ale niby wydaje inne dźwięki. Już sobie ryję banie, że to na pewno jakaś poważna usterka i będę musiała wydać miliony monet na naprawę. Niemniej wszystko okaże się w kolejny weekend, bo wtedy wujek będzie dokonywał jednej drobnej naprawy. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Wróciłam do domu i w sumie nie robiłam nic. Kolega, który zapił i którego pogoniłam, żeby nie ciągnął mnie w dół ciągle do mnie wypisuje jak to bardzo mnie kocha. Moje serce się kruszy, ale nie dam tego po sobie poznać. Ta relacja jest toksyczna i będzie najlepiej dla mnie, gdy nie będę się w nią wkręcać. Nie odpisuję, nie wdaję się w dyskusję, nie reaguję.
Jestem zmęczona i obolała. Nie wiem od czego, ale bardzo bolą mnie mięśnie karku i ramion. W ogóle do niczego się dzisiaj nie nadaję. Idę zjeść kolację i chyba wkrótce zalegnę w ciepłym wyrku. Mam nadzieję, że jutro już katar mi odpuści. Do kolacji zjem dużo czosnku, żeby przepędzić złe duchy przeziębienia.
Śniadanie: brownie
Obiad: makaron z kurczakiem, fasolką szparagową i ogórkiem kiszonym
Kolacja: twaróg z jajkami
Woda: 3,6l
Kroki: 13k
Muszę pić znacznie więcej wody, bo zaczęłam stosować kreatynę, a to ponoć jest wskazane. Zobaczymy. Jestem zadowolona z tego dnia, serio.
Do jutra!