Czarny kościół w Búðir
O wiosce, której właściwie już nie ma, wspominałam krótko w poprzednim wpisie. Wciąż stoi tu kościół - skromny i uroczy, jak wiele jemu podobnych na wyspie. Właśnie tutaj zaczyna się szlak prowadzący do krateru Búðaklettur (spacer opisany w ostatnim poście) i dalej, w stronę miasteczek Arnarstapi i Hellnar. Obecny budynek wzniesiono w połowie XIX wieku i w międzyczasie przeszedł kilka rekonstrukcji. Nie jest czynny na co dzień, lecz można go wynająć z okazji różnych uroczystości i wydarzeń, takich jak ślub, chrzciny czy koncert. Tutejsza pastorka jest również farmerką, a w swoim życiu pracowała m.in. jako policjantka, rybaczka i strażniczka parku narodowego. Bardzo podoba mi się ta wszechstronność Islandczyków, którzy często wykonują kilka zawodów jednocześnie, dostosowując się do sezonu, lokalnych potrzeb i tak dalej. Nie sposób się znudzić pracą :)
Czarny kościół jest jednym z najchętniej fotografowanych budynków na wyspie.
Po części urzeka jego skromna forma i kolor nawiązujący do otoczenia, lecz przede wszystkim lokalizacja. W tej scenerii robi wrażenie kruchego i samotnego.
Wodospad Bjarnarfoss
Wodospad jest doskonale widoczny z równiny po tej stronie gór i podziwiałam go wielokrotnie przy innych okazjach, ale tylko z dystansu. Obserwowałam go również podczas wycieczki na krater i nabrałam ogromnej ochoty, by przyjrzeć mu się z bliska.
Po prawdzie miałam też nadzieję pójść w końcu do lasu. Lepszy taki, niż żaden.
Z Búðir na parking pod wodospadem jedzie się tylko 10 minut. Potem w górę idziemy gumowanym chodnikiem. Wersal!
Chodnik jednak nie doprowadzi nas pod sam wodospad, bo kończy się w jednym z zagajników po drodze, w którym znajdziemy kilka stolików oraz dziką ubikację. Niedobór publicznych toalet to dość palący problem tutaj. Infrastruktura nie nadąża za wzrostem ilości turystów.
Podeszłam jeszcze kawałek do góry nieoficjalną ścieżką, ale szybko zrobiło się stromo, ślisko i za wysoko.
Pozostaje mi chyba zdobywanie pomniejszych kraterów i połowiczne wspinaczki. Muszę uważać, by kończyć je w odpowiednim momencie - w górę, bez świadomości otaczającej przestrzeni, idzie mi się bardzo łatwo.
Na punkcie granicznym posiedziałam chwilę, by ochłonąć i spokojnie się rozejrzeć. Zatyka mnie z wrażenia, ilekroć zjeżdżam z przełęczy po tej, lub po drugiej stronie półwyspu. Jego środkiem biegnie wąski łańcuch górski, od podnóża którego aż po ocean ciągnie się rozległa równina pokryta trawą, mchem i lawą. Spływająca z gór woda formuje kręte rzeczki, przecinające tę płaszczyznę.
Na horyzoncie odznacza się krater Búðaklettur, bohater poprzedniego wpisu.
Droga do mojego Grundo wbija się pomiędzy dwa pobliskie wzgórza. Niewielu turystów nią jeździ, bo omija atrakcyjny fragment wybrzeża.
Charakterystyczne dla tutejszych dróg są wyznaczające je pomarańczowe tyczki. W zależności od fragmentu trasy mają do kilku metrów wysokości, dzięki czemu nie znikają całkowicie pod śniegiem. Zauważyłam też, że na wjeździe i wylocie niektórych dróg (między innymi na tej) zamontowane są ruchome bariery, które w razie potrzeby zamykają przejazd. W specjalnej aplikacji można sprawdzić status wszystkich dróg na Islandii, jaki jest stan ich nawierzchni i prognozy - działa to całkiem sprawnie i bardzo się przydaje.
Gdy tylko warunki na to pozwalają wybieram drogę przez góry, chętnie zatrzymując się po drodze. Ostatnio przy takiej okazji spotkałam rowerzystę, co zdarza się niezbyt często. Wyprzedzał go donośny śpiew. Też tu często śpiewam podczas podroży, zazwyczaj I believe I can fly ;)
Nazwałam tę trasę drogą Thelmy i Louise, bo jak z niej zjeżdżam - niezależnie czy po tej, czy po drugiej stronie gór - to zawsze przypomina mi się ostatnia scena z filmu.
Do następnego 🙂