Moje ogarnianie budżetu nie wygląda najlepiej. Tak w największym skrócie. Może dopiero teraz odczułam podwyżki i ogarnianie samej życia, a może po prostu próbuję sobie nieco odbić gorszy czas i budzi się we mnie ludzki chomik? Trudno mi powiedzieć skąd ostatnio mam taki problem, ale cała sytuacja zaczyna mnie z wolna drażnić.
Lubię sobie powtarzać, że w tym miesiącu będę rozsądniej zarządzać funduszami, że nie będzie wydawania super dużo na głupoty (coś tam zawsze się znajdzie, nie mówię, że w ogóle nie będę przewalać pieniędzy), ale no żeby się hamować. Oczywiście, zamiary wzniosłe i stosowne, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Natomiast jak zwykle w takiej sytuacji, plan jest dobry, wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Najgłośniej w tej sytuacji płacze stan mojego konta, które po każdym miesiącu jest zwyczajnie zaorane (a ja jeszcze chciałabym na mieszkanie zbierać, phi! Nie dla psa!), takie życie w butelce. No i oczywiście, że dzisiaj byłam na zakupach. Nie ze swojej inicjatywy, może i kupiłabym parę rzeczy ale się nie pali z tym, pojechałam bo chciałam pokazać przyjacielowi mój ulubiony sklep z ubraniami. Zrobiliśmy sobie wylot na Silesie, do wielkiego sklepu z niebieskimi napisami. Nie płacą za reklamę to nie będzie nazwy.
Tak w skrócie to udało się znajomego ubrać za 1/4 zakładanego budżetu, więc mogłam odtrąbić sukces i po odprowadzeniu przyjaciela na przystanek... Samej iść na drobne zakupy. Od dłuższego czasu jestem przyczajona na zakup jednej, konkretnej pary spodni, ale oczywiście niby na stronie jest info o dostępności stacjonarnie, tylko legenda głosi, że te spodnie są gdzieś na sklepie. Niestety, do tej pory nie udało mi się ich znaleźć. Rozżalona poszłam do następnego, tam też nie znalazłam niczego interesującego, a że nie miałam nic do roboty to jak rasowa gówniara postanowiłam odbijać się od drzwi do drzwi kolejnych sklepów galerii... Aż wbiłam do miejsca gdzie nie zakładałam, że znajdę spodnie, ale jednak coś mnie ciągnęło. Patrzę sobie na wystawę, no niby są jakieś fajne ale w sumie kolor nie ten, aż podbił do mnie sprzedawca i podpytywał czy za czymś konkretnym zerkam. Wyjaśniłam mu w skrócie czego szukam i on zaczął zasuwać po sklepie szukając tego co opisałam. Oczywiście nic takiego nie znalazł, ale postanowił jeszcze skoczyć na magazyn i stamtąd wyjął mi spodnie! Myślę sobie, a co mi szkodzi, przymierzę sobie skoro już mam coś sensownego w rękach. Nawet udało mi się zmieścić, co nie było ani trochę oczywiste. Łydy szczęśliwe, kuper zaaprobował, no to bierem! Niemniej pominięcie wizyty w sklepie z masą fajnych kosmetyków i poważnymi problemami finansowymi byłoby posunięciem karygodnym z mojej strony, to też po upolowaniu spodni poszłam właśnie tam. Wbijam, obchodzę każdy regał dwa razy, obsługa to już musiała wyzywać na mnie w myślach i co? Wyszłabym z pustymi rękami? No oczywiście, że nie! Zobaczyłam oto wspaniałą gwiazdę, na samą myśl już mnie nosiło z radości. Spojrzałam na pudełko, no w sumie wygląda na nienaruszone. Zerkam jeszcze raz na cenę, przeliczam w głowie i wiem, że to jest to. Spełnienie moich zachcianek, kalendarz adwentowy z... Bombami do kąpieli! Na mieszkaniu jest wanna, więc mogę korzystać z takich dobrodziejstw, a przy okazji mieć dobry chillin' time.
Wspomniany kalendarz adwentowy w całej okazałości zanim dostałam wścieklizny, żeby koniecznie coś otworzyć, bo przecież taki fajny kalendarz musi mieć bardzo fajne wnętrzności! NA PEWNO SĄ FAJNE!
Czy powinnam tyle wydawać, oczywiście że nie, ale jakbym w życiu miała sobie odpuścić drobne przyjemności, to przecież bym ześwirowała do reszty. Czy w ogóle egzystencja miałaby znaczenie, skoro wszystko byłoby sprowadzone do pracuj-śpij i czasami jedz? To już serio wolałabym palnąć sobie w łeb niż się tak męczyć jak w kołowrotku bez opcji ucieczki.